Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE

Wywiad z Michaelem Heibem,  menadżerem The Young Americans na Europę

 

Z tego co wiem The Young Americans zazwyczaj odwiedza daną szkołę tylko raz. Ile jest miejsc, które odwiedziliście kilkakrotnie?

M.H: Oprócz waszej szkoły, którą wizytujemy już trzeci raz, istnieje jedna szkoła w Holandii, w Arnhem, w której nasze warsztaty odbywają się cyklicznie co roku. Właściwie to, czy wracamy do danej szkoły i ponownie organizujemy tam warsztaty, zależy od dyrektora danej placówki. To szkoła podejmuje decyzję, czy chce nas zaprosić ponownie.  W Arnhem przeprowadzamy nasze warsztaty od 2005r. Jest to bardzo duża szkoła, licząca ok. 5 tys. uczniów. Jest tam wszystko tak zorganizowane, ażeby każdy uczeń miał szansę uczestniczenia w naszych warsztatach przynajmniej jeden raz. W waszej szkole zaledwie kilku uczestników to osoby, które dwa lata temu także brały udział w TYA, dzięki czemu nowi uczniowie mogą wziąć udział w tym całym przedsięwzięciu.

Czy lubicie wracać do danej szkoły ponownie?

Tak, oczywiście i szczerze mówiąc jest to nam nawet na rękę. Odwiedzając daną szkołę ponownie mamy pewność, że uczniowie i nauczyciele wiedzą, czego się od nas spodziewać. Wszystko jest dobrze zorganizowane, a osoby odpowiedzialne za opiekę nad nami mają już doświadczenie w planowaniu i organizowaniu tego przedsięwzięcia. Przede wszystkim wiedzą kim dokładnie jesteśmy i jakie są cele The Young Americans. Bardzo się cieszymy i jest dla nas wielką przyjemnością oraz zaszczytem możliwość przeprowadzania już trzecich warsztatów w waszej szkole.

Czy jest coś specjalnego w naszej szkole, iż wizytujecie ją  po raz kolejny, czy jest to może kwestia niezwykłej atmosfery?

Właściwie ciężko mi stwierdzić, czy ta atmosfera panująca w waszej szkole jest niezwykła, czy cała Polska taka jest. Jesteście jedyną polską szkołą, którą kiedykolwiek odwiedziliśmy więc nie mamy żadnego punktu odniesienia. Z pewnością mogę powiedzieć, że uczniowie waszego liceum są niezwykli pod względem energii, jaką absorbują. Jesteście bardzo radośni, wszyscy mają w sobie niesamowitą siłę i optymizm. Każdy z uczestników wie czego oczekiwać i jest przygotowany na formę naszych warsztatów. Nie ma problemu z tym, ażeby wasi uczniowie musieli się powoli przełamywać i oswajać z nami. To jest właśnie fantastyczne, gdyż zazwyczaj musimy pokonywać pewien mur dzielący nas i uczestników warsztatów. Tutaj od samego początku jesteśmy z wami, po waszej stronie tegoż muru. Od pierwszych chwil nasza współpraca układa się wspaniale. Do tego właśnie przyzwyczaiła nas wasza szkoła. Wiecie czego się spodziewać i jak nas przyjąć. Bardzo dobrze znam waszego dyrektora oraz jego żonę, uważam, że są to wspaniali ludzie, którzy przygotowują świetną atmosferę pod nasz przyjazd. Dzięki temu, że jesteście na nas otwarci, współpraca wychodzi wyśmienicie a my jesteśmy ogromnie usatysfakcjonowani waszą radością.

Miło słyszeć takie słowa o naszej szkole i naszych uczniach. Chciałbym Pana zapytać o Wasze warsztaty w więzieniach. Podczas obecnej trasy odwiedziliście kilka takich placówek w Holandii oraz w Niemczech.

W Holandii odwiedziliśmy trzy więzienia, a w Niemczech cztery. Jednak owe placówki resocjalizacyjne w Holandii to nie były prawdziwe więzienia. Były to raczej ośrodki resocjalizacji dla młodzieży. Mieliśmy tam do czynienia nieletnimi, którzy zeszli na złą drogę: dealowali narkotykami, dopuszczali się kradzieży, czy innych występków. W Niemczech zaś odwiedziliśmy prawdziwe więzienia. Stanęliśmy twarzą w twarz z prawdziwymi mordercami, gwałcicielami, złodziejami, kryminalistami. Atmosfera w tych placówkach była nieco inna, aniżeli w holenderskich poprawczakach, ponieważ mieliśmy do czynienia z inną grupą ludzi.

Z tego co wiem, Wasze warsztaty wywarły ogromny wpływ na więźniów. Nie brakowało łez, głębokich emocji. Czy baliście się konfrontacji z taką grupą ludzi?

Było to osobiste wyzwanie dla każdego z nas, dla każdego „Młodego Amerykanina”. Co prawda odwiedzaliśmy już wcześniej więzienia, ale dla poszczególnych osób z naszej grupy był to pierwszy raz. Oczywiście byliśmy trochę przestraszeni i pełni obaw przed spotkaniem z więźniami. Gdy w 2001r. organizowaliśmy pierwsze warsztaty w więzieniu, nie tylko się obawialiśmy, ale również byliśmy bardzo ostrożni. Nie wiedzieliśmy, czego możemy oczekiwać. Tegoroczne warsztaty były pięknym przeżyciem, szczególnie w niemieckich więzieniach. Byliśmy bardzo usatysfakcjonowani widząc, że to, w co wierzymy, że to, co propagujemy daje jakiś wymierny efekt nawet wśród więźniów. Głęboko wierzymy, że każda istota społeczna zasługuje na szansę poprawy, resocjalizacji. Musieliśmy pozbyć się uprzedzeń, zakorzenionych w naszych głowach. Aby móc dotrzeć do ich serca, zajrzeć w głąb ich duszy i zobaczyć, że przecież ci wszyscy więźniowie to także ludzie. Obawialiśmy się  pracy w takim środowisku, jednak już po paru minutach zrozumieliśmy, iż jest to niezwykłe miejsce, gdzie  panuje niecodzienna atmosfera. Na szczęście nie było problemu z zaakceptowaniem nas przez więźniów i szybko się do nas przekonali. Okazało się, że w tych ludziach drzemała nieprawdopodobna energia, która przez lata była duszona w ich wnętrzu, zatrzymana w małej celi. Kiedy „Młodzi Amerykanie”, zaczęli z nimi pracować, cała ta energia wypłynęła z nich, wydostała się na zewnątrz powodując niesamowity wybuch radości.

Co Panu najbardziej utkwiło w pamięci z pracy z niemieckimi więźniami?

Pamiętam sytuację, gdy podczas zajęć z poezji, więźniowie zaczęli pisać piękne wiersze i listy. Widząc potencjalnego mordercę przed sobą, myślisz sobie, że w życiu nie chciał byś się na niego natknąć…  A teraz czyta on swój list do mamy, w którym przeprasza ją za wszystkie złamane obietnice, za to, ile razy ją zawiódł i wyznaje, że wie, że matka cierpiała przez niego. Obiecuje również, że gdy wyjdzie z więzienia, zrekompensuje jej te wszystkie straszne chwile, że będzie synem, którego nigdy nie miała, a na którego zasługuje. Mam 55 lat i dużo widziałem na tym świecie ale w tamtej chwili zacząłem płakać , to naprawdę załapało mnie za serce. Stojąc tam, słuchając tego listu przechodziły mi ciarki po plecach i nie potrafiłem powstrzymać łez.

Można zaryzykować stwierdzenie, że wasze trzydniowe warsztaty były lepszą terapią resocjalizacyjną, aniżeli kilkanaście lat „odsiadki”.

Po warsztatach, wielu więźniów przyznało się, że był to dramatyczny ale jednocześnie piękny dla nich czas. Nawet paru z nich powiedziało, że paradoksalnie dobrze, żę się tu znaleźli bo dało im to możliwość uczestniczenia w ich zajęciach. Gdy rozmawiałem z zarządcami jednej z niemieckich placówek karnych przyznali oni, że nie mają pojęcia, w jaki sposób udało nam się ich tak poruszyć. Sami byli bardzo zdziwieni i zaskoczeni tym faktem. Odpowiedziałem, że jest to kwestia odpowiedniego podejścia, dania więźniom szansy na otwarcie się i odreagowanie wszystkich złych emocji, które w nich drzemały. Pracując z nimi przede wszystkim trzeba było ich zrozumieć. Wziąć pod uwagę to w jakim środowisku dorastali, że byli zaniedbywani, niekochani, że „wychowała ich ulica”. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy ci, którzy siedzą w więzieniu są w takim samym stopniu sprawcą przestępstwa  jak i jego ofiarą. Z pewnością dla tych wszystkich więźniów możliwość uczestniczenia w naszych warsztatach była bardzo dobrą terapią. Zaś nasza grupa zrozumiała, że gdziekolwiek prowadzimy nasze zajęcia, tak samo ważne jest dotarcie do wnętrzna danej osoby. Nawet prowadząc warsztaty w tzw. dobrych szkołach, z tzw. dobrą młodzieżą, obserwujemy wiele przypadków uczniów, którzy bardzo uwrażliwiają się. Zaczynają rozumieć, że w życiu ważniejsze są inne wartości, niż dobra materialne. To właśnie jest najpiękniejsze, że tak samo jak w więzieniach skazańcy zrozumieli coś ważnego tak, i w wielu szkołach w młodych ludziach zachodziły zmiany. Dostrzegli, że ich dotychczasowe priorytety życiowe nie są takie jakie powinny być i zmienili je.

 

 

Rozmawiał Jakub Tkaczyk